O tym, jak rozpocząć biznes w wieku 16 lat, osiągnąć sukces i budować relacje z pracownikami – mówi Łukasz Siwik, współzałożyciel firmy Lano Meble w szczerym wywiadzie z Tomaszem Popławskim.
Pańska historia biznesowa jest dosyć nietypowa. Zaczynał pan z ojcem i bratem rozkręcać firmę, mając 16 lat. Czy w takim wieku jest się przygotowanym na to, co czeka człowieka w tak wymagającym środowisku, jakim jest budowa przedsiębiorstwa od podstaw?
Przede wszystkim dużym bodźcem do działania byłą dla mnie umiejętność postrzegania świata, tego, co się w nim dzieje i czerpanie z tego pozytywnych emocji. Wywodzę się z niezbyt zamożnej rodziny. Pamiętam czasy, kiedy, mówiąc kolokwialnie, nie przelewało się w domu. To był jeden z czynników, które motywowały mnie do działania i pewnie nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że były to cele materialne. Chciałem po prostu kupić rzeczy, o których marzyłem, a na które nie mogłem dostać pieniędzy od rodziców. Wszystko tak naprawdę zaczęło się w 2007 roku, kiedy mój ojciec stracił pracę. Przypomnę, że nie były to czasy jak dzisiaj, gdy można sobie przejść, ot, tak, z firmy do firmy. To był czas, kiedy to pracownik marzył o pracy, a nie na odwrót. Tutaj muszę dodać, że sukcesowi pomogło też trochę szczęścia. Okazało się, że upadający zakład pracy mojego ojca może przejąć inwestor, który wyłoży środki na produkcję i funkcjonowanie, a całą działalnością zajmie się właśnie mój tato, z racji tego, że jako osoba życzliwa, budząca zaufanie, ale też kompetentna – świetnie się do tego nadawał. To były też czasy początków e-commerce’u. Ludzie coraz silniej przekonywali się do zakupów przez internet, rosło bezpieczeństwo tego typu transakcji. W związku z tym postanowiłem spróbować sprzedawać nasz wyrób, czyli łóżka, właśnie w ten sposób. Zadziałało. W krótkim czasie zyskiwaliśmy nowe zamówienia. Dla mojego ojca to był swoisty szok, że można tak dokonywać zakupów, ale jego umiejętności logistyczne, planowania produkcji i moje umiejętności „internetowe”, czyli wiedza, jak wystawić produkt w sieci, jak go opisać, gdzie to zrobić itd. – przyniosły bardzo duże efekty. Pamiętam pierwsze dostawy, gotówkę, którą trzymałem w ręce, pierwszy raz w życiu w takiej ilości. Już wtedy rodziły się też pierwsze problemy, ale od samego początku przyświecała nam jedna myśl: zawsze dbać o klienta, jego zadowolenie, bo to on jest podstawą sukcesu. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że dużym sukcesem był właśnie fakt, że pojawiały się problemy… ale ja szukałem ich rozwiązań i nie poddawałem się. Po kilku miesiącach ciężkiej pracy i prężnego rozwoju firmy zderzyliśmy się z twardą rzeczywistością biznesową: inwestor stwierdził, że świetnie sobie poradziliśmy, ale teraz czas, by to on przejął zarządzanie, a nam podziękował. Przeszliśmy do kolejnej firmy, tym razem produkującej łóżeczka dla dzieci – i powtórzył się ten sam scenariusz. Uznałem wtedy, że czas pomyśleć o czymś innym. Swoim. Czas zrobić coś, czego nie robią inni, ale tak, by to wciąż był mebel. Nie było to łatwe, ale udało się. Znaleźliśmy producenta, który zaczął wytwarzać dla nas te meble, a ja wymyśliłem montaż barierki ochronnej również przy dolnym łóżku mebla będącego łóżkiem piętrowym. Faktycznie: pomysł chwycił, ale pojawił się inny problem. Potrafiłem sprzedać np. 100 sztuk, ale producent był w stanie wyprodukować tylko 30. Kłopot! Tym razem to nie mnie ktoś odmawiał, ale to ja musiałem to zrobić. I tutaj chciałbym powiedzieć o kolejnej ważnej z cech prowadzenia biznesu: lojalności. W 2010 roku rozpoczęliśmy własną produkcję. Oczywiście mino mnóstwa problemów czy perturbacji zawsze było w nas to samozaparcie, chęć osiągnięcia sukcesu, tym bardziej, że mieliśmy potencjał oraz chęć do pracy! I ten rozwój trwa do dziś, gdy zatrudniamy blisko 120 osób.
Wszystko to świetnie brzmi, ale pytanie: jak dziś przekonać młodych ludzi, żyjących w zupełnie innym świecie – często posiadających niemal wszystko – by znaleźli w sobie siłę i samozaparcie do ciężkiej pracy?
Przede wszystkim podstawowym problemem, o którym często zapominamy, jest chęć wynagrodzenia naszym dzieciom tego, czego my sami nie mieliśmy. Tworzymy wokół nich tę strefę komfortu, a częstym sformułowaniem, które słyszy młody człowiek o ludziach, którzy już osiągnęli sukces, to że oni zaczynali w lepszych czasach. Zawsze strefą komfortu dla tych, którzy nie chcą podjąć ryzyka i tego, że faktycznie przez jakiś czas trzeba będzie pracować na sto procent możliwości, jest powiedzenie: zaczynałeś w lepszych czasach. Dzisiaj naszym lepszym czasem może być np. możliwość wykorzystania sztucznej inteligencji wplecionej w stronę internetową, stworzenie świetnej aplikacji na telefon itd. Dzisiaj wiemy, że sztuczna inteligencja działa i możemy korzystać z jej dobrodziejstw, co nie było możliwe chociażby 10 lat temu. Zawsze będzie lepszy czas i zawsze dzisiaj będzie trudniej w stosunku do tego, co było. Jeśli patrzysz z perspektywy tego, co ktoś dzisiaj ma, to zawsze będziesz myślał: jak ja go dogonię? Ale tutaj dochodzimy po raz kolejny do tematu motywacji. Uważam, że nie ma piękniejszego motywatora niż marzenia. Oczywiście mając 16 lat nie będziesz marzyć, żeby zbudować dom, ale zapewne jest wiele rzeczy, których taka młoda osoba pragnie. I nie ma nic fajniejszego niż radość, której doświadczasz, kiedy zaczynasz spełniać swoje marzenia. Rozumiem, że ciężko jest dzisiaj przy takiej ilości możliwości, jakie dają rodzice, świat czy szeroko pojęta technologia – znaleźć w sobie chęci, ale trzeba sobie też jasno powiedzieć, że to wszystko poniekąd upośledza młodych ludzi. Co powinno dzisiaj motywować młodzież, jak znaleźć w sobie pokłady i chęci do działania? Moim zdaniem taka osoba musi odpowiedzieć sobie na niełatwe pytanie: czy jestem usatysfakcjonowany z tego, że to, co dzisiaj posiadam, osiągam nie dzięki sobie, tylko tym, którzy mnie wspierają? I co się wydarzy w momencie, kiedy ich zabraknie? Powinniśmy w młodych budować tę świadomość, że to nie zadziała, że przez całe życie ktoś będzie stał za twoimi plecami i finansował cię. Czyli mówiąc krótko: marzenia i chęć sprawdzenia siebie. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w części jestem spełniony siedząc w swoim biurze, samochodzie i wiedząc, że zawdzięczam to swojej ciężkiej pracy. To bardzo miłe uczucie. Młodzi muszą zrozumieć, że im szybciej wyjdą spod klosza komfortu, w którym nie będą popychani przez rodziców pod względem zabezpieczenia ich wartości materialnych i niematerialnych, tym szybciej wykreują własną, silną osobowość. Poza tym: jeśli wypracujesz coś własnymi siłami, jesteś dużo odporniejszy na krytykę; ponieważ nikt nie ocenia cię przez pryzmat tego, że coś dostałeś, lecz przez pryzmat twoich własnych osiągnięć.
Szczerość w biznesie. Czy warto w nią inwestować?
Ja na tę szczerość, o której wcześniej wspominałem, spoglądam z dwóch stron. Po pierwsze: dla mnie szczerość w biznesie to jak najbardziej precyzyjne, konkretne przekazywanie informacji mojemu odbiorcy, kontrahentowi itp. Żeby była jasność: tę szczerość sam w sobie wypracowałem. To nie było tak, że była ze mną od 16-go roku życia, bo nauczyłem się jej z wiekiem i z rosnącym doświadczeniem, które firma pozwoliła mi uzyskać. To pięknie było widać w momencie, gdy ja uważałem, że coś, co obiecam, jest lepsze niż to, co jestem w stanie zagwarantować. Dlaczego o tym mówię? W momencie, gdy wdrożyłem politykę szczerości któregoś dnia, zrozumiałem, że nie mogę ciągle obiecywać komuś, że zrobię to, czego sam nie jestem w stu procentach pewien. I to jest mój pierwszy etap szczerości, który wdrożyłem w swojej współpracy z moimi kontrahentami. Uznałem, że ta szczerość musi być budowana przez fakt realności oceny własnych możliwości. Klienci zaczęli to doceniać. Faktem jest, że czasami niosło to ze sobą zagrożenia, bo mówiąc wprost: niektórzy lubią być oszukiwani, słyszeć informacje, których się spodziewają. I to zazwyczaj kończyło się zaprzestaniem współpracy. Po drugie: szczerość w moim rozumieniu w biznesie to umiejętność bycia wobec siebie otwartym, nie tylko w aspektach biznesowych, ale też relacyjnych. Nie kłamiemy, nie oszukujemy, nie koloryzujemy rzeczywistości, ale jasno komunikujemy o tym, co w danej chwili się dzieje. I to się spotyka z dużym zrozumieniem i świetną, wieloletnią współpracą. Tak więc szczerość na pewno się opłaca. Dzisiaj bardziej niż na początku, mimo tego, że konkurencja rośnie, klienci cenią sobie tę otwartość i jest to dla nich bardzo ważny walor naszej współpracy.
Czy da się w takim razie oddzielić pracę od życia prywatnego w przypadku prowadzenia firmy?
Jeśli któryś z przedsiębiorców powie, że nie myśli całą dobę o swojej firmie, to zwyczajnie skłamie. Ale uczę się coraz skuteczniej oddzielać sferę prywatną od pracy. Pod tym względem znalazłem również złoty środek w postaci zaufania statystykom. Zrozumiałem, że nie mogę podchodzić do pewnych sytuacji, danych itp. w oderwaniu od całości, od tego, co było np. rok temu. Dzięki temu widzę pewne schematy, które dają poczucie pewności i jednocześnie pozwalają robić swoje bez zbędnych obaw. Robię to też dlatego, żeby nie siać niepotrzebnie złych informacji. Nie chcę być w grupie czarnowidzów, choć jestem realistą i potrafię dostrzec obiektywne dane w momentach kryzysowych. Uczę się codziennie spoglądania w przyszłość, bo o tym, co myślisz w tym momencie, powinieneś był pomyśleć wczoraj, żeby dzisiaj żyć ze spokojniejszą głową. Z drugiej strony ludzie, którzy chcą być mentorami, którzy pragną pokazać, jak osiągnąć sukces, nie robią według mnie najważniejszego: nie mówią o tym, że każde zwycięstwo, sukces, wygrana, okupione są ciężką pracą. Oni pokazują tylko efekt finalny w postaci tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które można dzięki sukcesowi mieć. Ale nic nie przychodzi samo przez się. Nie da się zrobić czegoś w trzy, pięć, dziesięć minut, w dwa, trzy miesiące etc. I często twoje wysiłki mogą się skończyć porażką, bądź nie do końca zrealizowanymi celami. Ale konsekwencja i samozaparcie pozwolą ci w końcu zebrać owoce swojej ciężkiej pracy. Czasami będziesz musiał wstać wcześnie rano, wyjść późno i to też jest normalne. Oczywiście nie będzie to trwać wiecznie, ale to też jest pewien etap osiągania sukcesu. Ja sam wychodzę z takiego założenia, że będę pracował efektywnie i wydajnie do momentu, kiedy pozwalają mi na to siły i mam ten czas. Wynika to z natury, ponieważ z wiekiem nie młodniejemy. Musisz w związku z tym wykorzystać czas, kiedy jesteś młody, ambitny, bo za 20, 30 kolejnych lat na pewno będzie trudniej.
Pracuje pan z ludźmi, którzy są panu bliscy, nie tylko zawodowo. Jak oddzielić relacje prywatne od zawodowych, by nie ucierpiały na tym te pierwsze?
Większość osób, które zatrudniam, bardzo dobrze znam. Mieszkają w tej samej wiosce, żyją z nami, są moimi bliskimi przyjaciółmi. Pyta pan o oddzielenie. Ja widzę je tylko w takiej perspektywie, że do umownej godziny 16:00 jesteśmy powiązani czysto zawodowo i oczywiście możemy porozmawiać o problemach, które są związane z życiem prywatnym, natomiast egzekwujemy i konsekwentnie realizujemy cele nie patrząc przez pryzmat prywatnej znajomości. To oddzielenie jak najbardziej rozumiem. Po 16:00 możemy się spotkać na niwie czysto prywatnej. Tak naprawdę wszystko zależy od indywidualnego charakteru. Natomiast myślę, że podstawą wszystkich problemów w tym zakresie jest określenie wyraźnych zasad i granic. To oznacza, że nie załatwiam pracy u kolegi czy przyjaciela, bo już od razu jesteś przegrany na całej linii. Jeżeli natomiast bliska osoba zatrudnia się w firmie, czyli już od razu dusisz w zarodku próby tolerancji nietypowych zachowań, pozwalania sobie na wiele więcej niż inni, wyznaczając jednocześnie jasne zasady współpracy – to wszystko powinno być w porządku. Trzeba również pamiętać, aby co pewien czas przypominać obu stronom te ustalenia, bo często w bieżącej pracy one się zatracają. A na to nie możemy sobie pozwolić. Oczywiście pamiętajmy tutaj o zdrowym rozsądku. To nie ma oznaczać, że w pracy rozmawiacie jak roboty, tylko skupiając się na sprawach zawodowych. Trzeba w tym wszystkim znaleźć złoty środek i zwykłą, ludzką normalność. Trzeba też powiedzieć, że większość lubi mówić, a mało kto słuchać. Prowadzenie firmy i sama firma to są ludzie. I nie boję się powiedzieć swoim pracownikom, że nie tylko ja mam być zadowolony jako pracodawca, ale również ty, jako pracownik. Tworzymy między sobą kodeks zasad, wspólnie określony, dzięki czemu obie strony czują się podmiotem w tym projekcie.
Prowadzi pan politykę otwartych drzwi i zapewne powie pan, że to dobry ruch. Ale jak ją skutecznie realizować w dużej organizacji?
Powiem tak: uczyłem się tego przez lata. Na początku myślałem, że jestem niezastąpiony i wszystkie sprawy firmowe muszą przejść przeze mnie. Z każdym rokiem pracy zacząłem robić selekcję spraw, które należą do mnie w kwestii kontaktów z pracownikiem i kiedy moja prawa ręka może mnie odciążyć w prostych zadaniach, bo od tego się zaczęło, niech to zrobi. Ale nie zacieram do końca tych granic i widzę, jak bardzo wdzięczni są pracownicy kiedy raz, dwa, trzy razy w roku wydam im osobiście ubranie, przywitam się. Uważam, że w każdym obszarze powinniśmy odnajdywać się jako szefowie, pokazując naszym pracownikom, że pomimo rozwoju, wzrostu, wciąż o nim pamiętamy i nie boimy się skonfrontować z nimi bezpośrednio. Nie traktuję ludzi w kategoriach numeru PESEL; są to osoby z imienia i nazwiska, ja je znam i one zasługują na szacunek. Wiadomo: czasami nie znajdujesz zrozumienia w ich oczach, bo to różnie bywa, ale wtedy dochodzimy do wspomnianych wcześniej zasad, które wspólnie wypracowaliśmy i które pomagają w trudnych sytuacjach. Poza tym pracownicy muszą czuć, że w każdym momencie, w sprawach trudnych, kłopotliwych, czasami beznadziejnych, ale również tych dobrych i radosnych, mają w tobie bliską osobę, do której mogą się zwrócić. To jest najlepsza definicja polityki otartych drzwi, która daje wiele satysfakcji. Dlaczego wiem, że to się sprawdza? Bo często po tzw. dyscyplinujących rozmowach ci ludzie mają odwagę przyjść do mnie i podziękować mi za to, że w odpowiednim czasie zareagowałem, pomagając im. Co ważne: nie powinniśmy się bać kontaktu z ludźmi, rozmów z nimi, bo oni to wyczują i może nam przez umknąć wiele ważnych spraw, które mają wpływ na funkcjonowanie firmy. Ja sam chcę być postrzegany jako osoba mająca dużo szacunku do swoich ludzi, ale z jasno określonymi zasadami i wymaganiami. Uważam również, że dzisiejszym problemem jest ocenianie i skreślanie pracownika z góry. Często pozbywamy się ludzi w momencie, gdy nie sprawdzają się na danym stanowisku, nie dając im drugiej szansy w innym miejscu. A może się okazać, że w nowym otoczeniu ktoś nagle staje się świetnym, wartościowym członkiem zespołu. Dlatego uważam, że nie warto, a nawet nie wolno podchodzić do zatrudniania ludzi jako do machinalnej czynności. Tutaj również potrzebna jest empatia, otwartość i wzajemne zaufanie.
Rozmawialiśmy już o współpracy z bliskimi osobami. Ale zupełnie czym innym jest praca z rodziną. Jakie tutaj pan dostrzega zagrożenia i zalety?
Powiem tak: wszystkie konflikty i problemy, gdyby się nie pojawiły, nie doprowadziłyby nas do sukcesu. To one pozwoliły na to, że dzisiaj mamy wypracowane zdrowe struktury i relacje. Oczywiście nie wszystko było od razu super. Każdy z nas ma inny charakter, podejście do życia, biznesu itd. Ale każdy z nas również pracuje nad sobą. Mnie osobiście firma nauczyła pokory. Że nie jestem we wszystkim najmądrzejszy, najlepszy, idealny. Że czasami muszę się z kimś zgodzić, przemyśleć to, co dana osoba ma do powiedzenia. Mój brat z czasem nauczył się, że cierpliwość, spokój i pełne rozeznanie problemu to atuty. Na początku przyjęliśmy zasadę, że każdy może ingerować w działania firmy na każdym poziomie. Jak się zapewne pan domyśla, rodziło to wiele napięć i konfliktów, i w którymś momencie sami się tym zmęczyliśmy. Nic bardziej nie uczy człowieka, niż doświadczenie na własnej skórze: jak boli ta wszechwiedza i postawa, że to ja zawsze mam rację. Po takim czymś jesteśmy w stanie łatwiej zrozumieć siebie i to, co przeżywamy. Z drugiej strony w pewnym momencie musisz odłączyć się od problemów innych, ponieważ twój własny obszar wymaga rozwoju i zainteresowania, a także poświęconego czasu, który zabierały ci sprawy twoich partnerów. Mnie było o tyle łatwiej, że nasz ojciec od początku zostawiał nam dużą swobodę w zarządzaniu Lano, wychodząc z założenia, że nie jest od krytykowania, a podpowiadania. My dzisiaj się nie krytykujemy, ale sobie podpowiadamy. Ludzie powinni nauczyć się, że nic nie idzie prosto i gładko, szczególnie w biznesie. I nawet jeżeli się ze sobą kłócimy, to na końcu z tej wymiany zdań ma wyjść coś konstruktywnego. Nie traktujemy polemiki jako szansy na pognębienie drugiej strony, ale jako drogę do znalezienia odpowiednich rozwiązań, które pozwolą na rozwój.